najnowsze Posty





Myśl pozytywnie, myśl pozytywnie, myśl pozytywnie... Taaaa...


Emocje, czyli wielka księga, na stronach której można zawrzeć wszystko. Radość, strach, smutek, euforię, żal i wiele innych stanów, które towarzyszą każdemu człowiekowi. Można nad nimi panować, można pod ich wpływem podejmować niekoniecznie trafne decyzje, można dać się im ponieść albo je wypierać. Część z tym stanów jest pozytywna, część negatywna. Byłoby super, gdyby w życiu było tylko kolorowo, cukierkowo, sympatycznie i bez nerwów. Ale nie jest - z wielu powodów.

Kiedy życie, albo ludzie, rzucają kłody pod nogi, można się załamać. Kiedy świat wali się nam na głowę, nie mamy ochoty na nic innego, jak rzucić mięsem, przytulić się do kogoś, napić wódki albo iść pobiegać. Staramy się w ten sposób łagodzić, odsuwać, nie dać sobą zawładnąć przez te negatywne emocje. Istnieją też takie sytuacje, kiedy pozytywne emocje zostają wyssane z nas przez emocjonalnego wampira.



Miałam dziewiętnaście lat. Kończyłam szkołę średnią, wybierałam kierunek studiów, mieszkałam z rodzicami i miałam wielu znajomych. Byłam też w związku. Mieliśmy dobre relacje, układało nam się na tyle, na ile powinno się układać. Część z moich znajomych też była w związkach, część z nich szła na studia, niektórzy stawali na ślubnym kobiercu, kupowali pierwszy samochód, decydowali się na dziecko. Ot, wkraczanie w dorosłość, wskakiwanie na kolejny level.
Rozmawiałam z wieloma osobami przy różnych okazjach. W drodze do szkoły, na imprezie czy przy herbacie. Często po szkole spotykałam się z koleżanką, której towarzyszyła jej przyjaciółka - panna M. 

Panna M. nie miała wyklarowanych planów na przyszłość. Nie wiedziała, czy opłaca  jej się iść na studia, bo to raczej strata czasu. Myślała o podjęciu pracy, żeby tylko wynieść się od rodziców i zacząć żyć tak jak chce. Miała chłopaka z którym planowała zamieszkać a potem to już wiadomo - ślub, dziecko i sielskie życie.

Bardzo często po spotkaniu z dziewczynami mój chłopak odprowadzał mnie do domu. Pewnego razu doszło między nami do wymiany zdań, po której coś pękło. Dostałam bowiem smsa o treści - nie lubię, kiedy się z nimi spotykasz, jesteś później jakaś dziwna.
Stwierdziłam, że mój facet zwariował. Dlaczego miałabym być dziwna po spotkaniu z koleżankami? Przecież je lubiłam, spędzałam fajnie czas, nie było w tym niczego złego.

Po jakimś czasie, kiedy drugi raz mnie uraczył takim stwierdzeniem dotarło do mnie, że zaczęłam unikać spotkań z panną M. Nie unikałam ich dlatego, że jemu się to nie podobało, tylko sama z siebie - jakby to była moja reakcja obronna.


I chwała mojemu mózgowi za to!


Przemyślałam, jak wyglądały nasze spotkania i zdałam sobie sprawę, że panna M. jest toksycznym człowiekiem. Emocjonalnym wampirem.
Gdy mówiłam, że mój chłopak zrobił mi jakąś niespodziankę, ona zaczynała krążyć wokół tematu zdrad, kłamstw i innych sytuacji, od których on chciał odciągnąć moją uwagę tą różą, czy czekoladą.
Gdy mówiłam jakie kierunki studiów rozważam, ona rzucała  kontrargumenty typu: wolałabym popijać suchary wodą przez cały miesiąc, niż marnować trzy lata i mieszkać ciągle z rodzicami.
Na każdą, każdą(!!!) rzecz, miała jakąś odpowiedź, która zapalała w mojej głowie czerwoną lampkę. Według niej, życie nie mogło opierać się na dobrych relacjach z partnerem, z rodziną. Według panny M. wszyscy na świecie są wrogami i trzeba ich podejrzewać o wszystko co najgorsze, bo oni nie robią nic innego, tylko planują jak nam wbić nóż w plecy. Twierdziła, że jej życie jest beznadziejne, że się dla wszystkich poświęca, lubiła być w centrum zainteresowania i nie dawała sobie niczego powiedzieć. 
Rozumiem, miała może powody ku temu, żeby tak się czuć, życie nie raz skopało jej tyłek. Miała jednak wokół siebie osoby, które próbowały podać pomocną dłoń. Zawsze ich wyśmiewała, czy zapewniała, że sobie poradzi. Widziała świat w dwóch  barwach - białej i czarnej, z naciskiem na tę drugą. Swoim zachowaniem sprawiała, że i mój świat zaczynał szarzeć. Jak białe pranie w które zaplącze się czarna skarpeta.

Nie widziałam innego sposobu na to, by odzyskać swoje nieprzesiąknięte marudzeniem życie, niż zerwanie relacji z panną M. Nie chciała dać sobie pomóc, więc zaczęłam myśleć o sobie.


Co jednak w sytuacji, kiedy jesteśmy "skazani" na taką osobę? Może to być wujek, teściowa czy kolega z pracy. Niekoniecznie muszą odnosić swoje czarnowidztwo do twojego życia, mogą po prostu...marudzić.

Spędzanie ośmiu godzin dziennie z osobą, która wiecznie wylewa swoje żale, nie jest niczym przyjemnym. Kiedy śmiech, naprowadzanie na pozytywne myślenie i ignorancja nie działają, zaczynają opadać ręce.

Problem tkwi u podstaw - czy to narzekanie jest "wyuczone", czy spowodowane jeszcze inną osobą -na przykład permanentnie marudząca żona, co przekłada się na zachowanie męża. Może to wina genów? Może jakieś zaburzenie...?

Kiedyś często marudziłam. Zauważałam to jednak i zwalałam winę na ciężkie dni, hormony, pełnię księżyca. Nie spodziewałam się, że zły nastrój drugiej osoby, która nie chce dać sobie pomóc, może tak bardzo destrukcyjnie wpływać na mój własny. Teraz unikam kontaktu z takimi ludźmi, bo innej drogi nie znalazłam. Chcę patrzeć na swoje życie pozytywnie, staram się nie rozdmuchiwać małych problemów czy płakać nad rozlanym mlekiem. Mówi się trudno, żyje się dalej.

Każdy ma prawo do emocji, każdy ma gorszy dzień, problemy i wstaje czasem lewą nogą. Jednak wiecznie niezadowolenie z życia swojego i innych (!!!) jest okropnie męczące. Może nie wszyscy zauważają takich ludzi w swoim otoczeniu, może niektórzy są odporni. Nie wiem. Wiem jednak, że nie warto poświęcać swojego życia na kontakt z ludźmi przez których doznajemy spadków energii. 

Czasem trzeba być trochę egoistą i lepiej zamknąć się w czterech ścianach, czy wyłączyć telefon niż pozwolić sobie zatruwać życie.





Budzi się rano. Otwiera jedno oko, zerka na telefon i ocenia, czy budzik który dzwonił to ten ostateczny, czy jeszcze może chwilę poleżeć. Może.
Przytula się do faceta, który leży obok. Jej faceta. Jednego, jedynego, przy którym zasypia od wielu lat i przy którym zasypiać będzie jeszcze nie jednej nocy.

Nastaje godzina zero. On biega po mieszkaniu i szuka kluczy, telefonu, portfela. Jedną nogą w kuchni - parzy dwie kawy, drugą nogą w łazience myje zęby. Dzień jak co dzień.

Zmusiła się, by wstać z łóżka. Jakiś gorszy dzień nie pozwala cieszyć się słońcem za oknem. Kawa, pyszna kawa trochę podnosi na duchu. Robi najlepszą na świecie, zawsze w jej ulubionym kubku.

Żegnają się jak co dzień.

-Śniadanie zabrałeś?
-Mhm. Dzięki. Kocham cię. Lecę.
-Pa.
-Pa kocie.

Buziak, przytulenie, uśmiech.




Kalendarz pokazuje, że dziś pierwszy dzień wiosny. Cóż, dzień jak co dzień.
Budzik dzwonił jak co rano. Zapach kawy roznosi się po mieszkaniu. Pies sąsiadów szczeka, pewnie na listonosza. Jakieś dziecko płacze, pewnie nie chce iść do przedszkola.
Poranek jak setki, tysiące...

Budzik, kawa, śniadanie, buziak.

Telefon.

Wypadek.

Szok.


Po jakimś czasie odzyskuje świadomość.

Świadomość, że być może właśnie dopija ostatnią kawę, którą dla niej zrobił.
Świadomość, że rzucone obok kosza na pranie skarpety NIC nie znaczą.
Świadomość, że sekunda mogła zaważyć nad tym, przy czyim boku spędzi kolejne lata.




Są takie dni, momenty w życiu, które je całkowicie przewartościowują. Choroba, śmierć bliskiej osoby i wiele innych.

Przychodzą kolejne dni. Wszystkie trybiki działają jak dawniej, jednak coś się zmienia. Każde wydarzenie, które wywołuje szok i daje do myślenia, jest potrzebną lekcją.

Najlepiej byłoby, gdyby te dni się nie zdarzały, jednak wszystko dzieje się po coś.

I nieraz kończy się szczęśliwie, otwierając tylko wiele szufladek w głowie.




Jest 8 lutego 2009 roku. O godzinie 19:00 jesteś umówiona na spotkanie z chłopakiem poznanym przez internet.

Koleś w rzeczywistości wygląda jeszcze fajniej niż na zdjęciu. Rozmawiacie przez kilka godzin. Nagle rozpina kurtkę i spod niej wyłania się czarny golf.
Czarny, wełniany golf.

Nie byłoby w tym nic złego, bo wcale źle nie wyglądał (a nawet dodawał mu charakteru...), ale...kiedy byłam małym dzieckiem nienawidziłam golfów, ponieważ mam krótką szyję - a może nawet jej brak! ;) Golfy gryzły, wkurzały, były przeze mnie znienawidzone tak bardzo, że kiedy zobaczyłam ten sweter nawet nie na moim ciele, to przeszły mnie ciarki.

Przez traumę z dzieciństwa bardzo dobrze zapamiętałam jak wyglądał tamtego wieczora.




Jest 8 lutego 2016 roku. O godzinie 20:50 idziesz ze swoim facetem do kina. Starego, klimatycznego kina, bo i dzień wyjątkowy.
Ma być wesoło, nastawiasz się pozytywnie, nic nie zepsuje tego wieczoru.
Film się rozpoczyna.
Któraś z pierwszych scen brzmi  mniej więcej tak:

"-Bez sensu to wszystko. Kto tak randkuje?  Przez internet...?! Przecież normalni ludzie się tak nie poznają...

-Przestań, załóż ten biały golf i idź na tą randkę!"






Zbieżność wydarzeń jakby...nieprzypadkowa...?






Zwiastun -> KLIK





Odkąd pamiętasz zawsze byłaś pewna, że tego dokonasz. Taka według ciebie kolej rzeczy. Masz marzenie, które wymaga pracy, czasu, odpowiedniej otoczki takiej czy innej... Marzenie to kroczy z tobą przez większość twojego życia. Śni ci się po nocach, jest tematem rozmów z mamą, z koleżanką, z twoim facetem. Wierzysz że się spełni, a myślenie o osiągnięciu celu wywołuje uśmiech na twojej twarzy. Będzie pięknie. Już niedługo. Już za momencik.Wszystko jest na jak najlepszej drodze. Jeszcze chwila i przestaniesz marzyć, będziesz skakać ze szczęścia, że się udało. Nie tylko ty będziesz się cieszyć, a wszyscy, którzy ci kibicowali i wiedzieli, ile dla ciebie znaczy... Będzie ciężko, ale dasz radę. Choćbyś miała pokonać samą siebie. Dasz radę, będzie pięknie, czujesz to.
I przychodzi taki dzień, kiedy pada diagnoza. Marzenie oddala się w czasie, ale może się zdarzyć, że będzie już tylko i wyłącznie marzeniem...


Przez całe życie dążysz do przebiegnięcia maratonu. Słyszysz, że być może konieczna będzie amputacja nogi.
Przez całe życie marzysz o tym, by zobaczyć zorzę polarną. Słyszysz, że choroba może uszkodzić wzrok.
Przez całe życie chcesz spotkać króla bluesa. Król umiera.

Przez całe życie...




Naleśniki jadł chyba każdy? Po prześledzeniu badań wielu naukowców wyciągnęłam wniosek, że jest to podstawowy posiłek u 2-6 latków, (choć są i starsi, którzy mogli by je jeść bez przerwy...), który mógłby zastąpić wszystko, oprócz czekolady, żelków i chipsów.

Można je podawać na słodko z dżemem od babci Czesi, z czekoladą, bitą śmietaną, albo na słono z kurczakiem, mięsem mielonym, różnymi sosami.
Jak jednak usmażyć samą bazę, czyli idealnego naleśnika? Nie ociekającego tłuszczem, elastycznego, cienkiego i przepysznego?





Przepis na idealne naleśniki


Składniki na 7-8 naleśników (ok. 22 cm średnicy):


-2 jajka
-1 szklanka mleka
-1 szklanka wody, najlepiej gazowanej
-2 szklanki mąki pszennej
-płaska łyżeczka soli
-olej do smażenia


Sposób przygotowania:


Jajka miksujemy, dodajemy sól, następnie mleko, wodę oraz mąkę - ja dodaję pół szklanki mleka, pół szklanki mąki,znowu mleko, następnie mąka i tak na zmianę. 
Odstawiamy ciasto na około pół godziny, żeby się "przegryzło". Można smażyć również bezpośrednio po przygotowaniu, jednak takie odstawione na jakiś czas jest lepsze.

Patelnie rozgrzewamy na średnim ogniu, następnie wlewamy na nią ok. pół łyżki oleju i kuchennym ręcznikiem papierowym rozcieramy go po całej powierzchni. Patelnia ma być natłuszczona, ale naleśnik nie ma pływać w oleju. 
Gdy olej się nagrzeje wylewamy ciasto na patelnię- u mnie 3/4 chochli do zupy, ale każdy musi znaleźć sobie odpowiednia ilość do wymiarów jego patelni. Lekko unosząc naleśnik sprawdzamy, czy nabrał już złotego koloru. Przerzucamy na drugą stronę i smażymy do uzyskania tego samego efektu.


Legendy głoszą, że pierwszy naleśnik jest zawsze do wyrzucenia. Niektórzy twierdzą, że i mąż... Dzięki temu przepisowi, każdy mój naleśnik ląduje na talerzu, nie w śmietniku, więc może i z mężem najgorzej nie będzie...? ;)




Smacznego!






No i mamy - Nowy Rok.

Koniec starego roku i początek nowego to dla wielu osób czas na podejmowanie decyzji, czas zmian, zastanowienia się nad pewnymi rzeczami. Dla mnie to czas przemyśleń, ułożenia sobie w  głowie pewnych kwestii. Przez cały rok staram się nad sobą pracować, nie odkładam zmian na potem. Jednak obecny przełom jest dla mnie inny, wyjątkowy. Może bardziej dojrzały?


Lata mijają bardzo szybko, niedawno czekałam aż znajomi dojadą do nas na imprezę sylwestrową, a teraz jesteśmy już po kolejnej. Dopiero co planowałam wakacje, Święta, urodziny...a to wszystko jest już tylko wspomnieniem. Dlatego też czas usiąść, pomyśleć i działać. Na każdej płaszczyźnie. Na niektóre wydarzenia wpływu nie mamy, ale nic nie zadzieje się tak jak tego chcemy, jeśli sami nie podejmiemy działań w tym kierunku.

Rok 2015 nie był moim szczęśliwym rokiem. Zdarzyło się w ciągu niego wiele rzeczy, które lepiej, gdyby się nie wydarzyły. Nie miałam na nie wpływu, nie mogłam powstrzymać lawiny niepowodzeń, ale mogę teraz z perspektywy czasu wyciągnąć wnioski. Nie chcę jednak skupiać się na tym, co było złe. Jak sięgnę pamięcią do tych dwunastu miesięcy, mam też piękne wspomnienia. Tylko takie warto odkopywać i nad nimi się pochylać.

Rok ten był dla mnie wielką lekcją pokory. Lekcją odpuszczania w momencie, kiedy nie masz na coś wpływu. Lekcją zakopywania toporów wojennych. Lekcją nadziei i łapania chwil.

Czego oczekuję od obecnego roku? Niczego. Nie oczekuję! Będę działać!
Sprawię, że za rok usiądę i powiem: Tak! Tak właśnie miało to wszystko wyglądać.

Mam już kilka spraw na liście "Do załatwienia". Mam kilka planów, których nie będę odkładała na przyszły rok czy kolejne lata, których nie wrzucę do worka "Co ma być, to będzie".

Rok 2016 jest rokiem przestępnym. Mam więc jeden dzień więcej niż w minionym roku, by zdziałać wiele.

Tak będzie. Założę rękawice i będę walczyć.
O piękne wspomnienia.
O zdrowie.
O marzenia.
O miłość.
O rodzinę.
O spełnienie.
O siłę.
O nadzieję.
O siebie.


Bo mogę. Bo chcę. Bo trzeba!







Sprawdzałam smak barszczu.
Piłam wino.
Przekrzykiwałam się w odpowiedziach grając w grę historyczną.
Głaskałam psa.
Płakałam.
Podziwiałam.
Czułam.
Rysowałam zwierzątka siedząc pod choinką.
Słuchałam opowieści czterolatka.
Rozbawiałam roczniaka.
Parzyłam kawę.
Pakowałam prezenty.
Dzieliłam się opłatkiem.
Rozmawiałam z przyjaciółką.
Wspominałam.
Przeżywałam.
Czekałam.




choć w głowie galop myśli.




Niech przyszły rok będzie inny. Lepszy.
Niech wraz z kolejnym grudniem nadzieje się ziszczą...





Dziś jest wyjątkowy dzień. 

Moja Siostra, moja malutka Siostra, kończy dziś 18 lat...


Usiadłam wczoraj z kubkiem herbaty i zamyśliłam się. Jutro piąty grudnia, pomyślałam. Łzy napłynęły do oczu, gardło ściśnięte... Ona, moja Siostra, kończy jutro 18 lat, a ja jestem tak  daleko... Nie mam możliwości Jej przytulić i powiedzieć jak jest dla mnie ważna, jak jestem z Niej dumna, jak bardzo Ją kocham. Cholerna odległość...

Pamiętam ten dzień, 18 lat temu. Poranek i telefon - masz siostrę. Jesteś starszą siostrą. Mimo, że byłam świadoma kto rośnie w brzuchu mamy, totalnie oszalałam ze szczęścia. Miałam wtedy 8 lat i poczułam ile w tej jednej chwili wygrałam.
Pamiętam, że poszłam do szkoły i tak bardzo chciałam się pochwalić koleżankom, że podczas biegu w ich stronę wywinęłam taaaakiego orła na szkolnym korytarzu... ;)

Jak sięgam pamięcią do tamtych dni, rysują mi się w głowie piękne wspomnienia. To, jak leżała w wiklinowej kołysce, jaka była malutka i jak bardzo mnie fascynowała. Pamiętam jak Mama pierwszy raz pozwoliła mi ją sobie podać. Zaufała mi, a ja mogłam wziąć na ręce ten mały cud. Pamiętam też pierwszy samodzielny spacer z Nią w wózku. Wyszłam za bramę, przejechałam wzdłuż ogrodzenia i wróciłam na podwórko. Mama stała na progu, trzymała rękę na pulsie, a ja pchałam ten wózek taka dumna...
Pamiętam jak szalała w chodziku, istny Kubica! Potrafiła tak się rozpędzić, by przejechać przez próg w kuchni. Uparta i zawzięta w dążeniu do celu. :)
Zawsze walczy o swoje, broni swojego zdania i nie da sobą manipulować. To ona rozdaje karty. Czasem Jej tego zazdroszczę.
Pamiętam, jak głośno potrafiła się śmiać. Sadzałam ją na łóżku w naszym wspólnym pokoju i robiłam z siebie głupka. Zanosiła się od śmiechu, wręcz płakała, ale chciała więcej. Wariatka! :)
Pamiętam, jak się złościła, kiedy miała się uczyć a wolała robić co innego. Pamiętam też wieczory i noc nad ułamkami! ;) Wkurzałam się, choć sama robię wszystko na ostatnią chwilę...ale szybko wybaczam! :)
Piękne były te wszystkie chwile i wiem, że jeszcze wiele wspólnych przed nami.

Najlepsze co rodzice mogą zrobić dla swojego dziecka, to rodzeństwo. Nie zawsze mogą, ale jeśli się uda, to jest to najlepszy prezent na świecie!

5 grudnia 1997 roku urodziła się moja pierwsza Siostra. Czekałam na Nią 8 lat. Doczekałam się.
Nie myślałam ani trochę o tym, że będzie moją "konkurencją", że cokolwiek stracę kiedy Ona się pojawi. Nie byłam zazdrosna, choć wiele osób mówiło mi: "Rodzice nie będą cię mniej teraz kochać", "Będziesz musiała się z nią dzielić zabawkami". To było dla mnie oczywiste, ale w pozytywnym sensie - będę mogła Jej dać to co mam najlepszego, a rodzice będą dzielić miłość na nas dwie i będzie pięknie.

Moje życie zmieniło się bardzo po Jej pojawieniu się na świecie, ale tylko na lepsze.







Siostro droga,

Jest między nami spora różnica wieku. Przeżyłyśmy razem wiele trudnych chwil, nie zawsze było kolorowo. Babcia kiedyś nawet stwierdziła, że "wy to się chyba nigdy nie zgodzicie". ;) Uważam jednak, że na tyle na ile potrafimy - dogadujemy się. Osiem lat to naprawdę sporo, szczególnie, kiedy ja miałam 18, a Ty 10 lat. Nie ma co ukrywać, wspólnych tematów raczej nie miałyśmy. Ja jednak nie przejmowałam się tym i zawsze wierzyłam, że w końcu nam się uda. Wierzyłam, że przyjdą takie dni, kiedy usiądziemy i nie będziemy mogły przestać gadać, a wspólnym tematom nie będzie końca.
Teraz czekam na taki moment, kiedy będę już miała dom, rodzinę, a Ty ze swoją wpadniecie do nas na weekend. Nasi mężowie będą mieli swoje tematy, nasze dzieci będą się razem bawić, a my będziemy gotować, spacerować, oglądać głupie komedie romantyczne albo po prostu siedzieć na kanapie z lampką wina i gadać do rana.
Może dla Ciebie to zbyt odległe czasy, ale uwierz mi, jeszcze chwila i też zaczniesz inaczej patrzeć na życie. ;)

Życzę Ci, żebyś zawsze była szczęśliwa, zdrowa i pewna siebie, żebyś nigdy się nie poddawała i dążyła do wyznaczonych sobie celów. Życzę Ci, żebyś spełniała się jako kobieta, córka, matka i siostra. Niech na Twojej drodze zawsze stoją życzliwi ludzie, a marzenia niech Ci się spełniają jedno po drugim.
Bardzo Cię kocham. Jestem z Ciebie ogromnie dumna. Jesteś wspaniałym człowiekiem i wiem, że taka zostaniesz.
Niech Ci się dobrze wiedzie w tym dorosłym życiu. Jeśli będziesz miała gorszy dzień, chwilę zwątpienia - masz mój numer telefonu. Zawsze będę Cię bronić, słuchać i wspierać. Możesz na mnie liczyć.
Przepraszam, że nie mogę dziś z Tobą świętować, ale robię wszystko, by podczas każdego kolejnego ważnego dla Ciebie wydarzenia móc być blisko Ciebie. Bo z Tobą jestem zawsze, choć dziś tylko myślami...
Bądź szczęśliwa!

Aga